niedziela, 17 lutego 2019

Pamiętnik z Bratysławy

Fasada


Jesienią 2018 bywałem w Bratysławie. Wycieczkę tę odbyłem z okazji odbywającego się wówczas w mieście 28 Miesiąca Fotografii, na który w wyniku zgłoszenia konkursowego zaproszony zostałem przez organizatorów, by zaprezentować swój zestaw prac zatytułowany "Autoportret".

O 28 Miesiącu Fotografii i przeglądzie portfolio opowiem w oddzielnym poście, gdyż dziś chciałbym się podzielić refleksją na temat samego miasta, standaryzacji i sceny fotograficznej.

Jak to mam w zwyczaju, przed wyjazdem zasięgnąłem informacji o miejscu docelowym planowanej wycieczki. Czytałem o historii, ludziach, architekturze, kulturze, sztuce i kulinariach. Przeczytałem mnóstwo pozytywnych recenzji miasta napisanych przez podróżników, którzy niewielką Bratysławę opisują jako urocze miejsce, w którym nie sposób się nudzić. Przynajmniej przez weekend.

Z kartkami pełnymi notatek ruszyłem w drogę, by pomiędzy obfitość wydarzeń Miesiąca Fotografii wcisnąć odwiedziny "miejsc obowiązkowych" dla każdego turysty. Program wycieczki pękał w szwach i przewidywał wartkie spacery z aparatem na szyi od 6 rano do 22 wieczór przez 4 kolejne dni.

Pierwszym spostrzeżeniem, które poczyniłem już pierwszego dnia wizytowania Starówki było to, iż chyba nigdzie na świecie nie widziałem tylu kawiarni i restauracji. Drugim, iż podobnie jak cała Starówka, wszystkie one są podobne do wszystkich innych, które można znaleźć w każdym dużym mieście całej Europy. Nie udało mi się trafić tam na prawdziwość, której doświadczałem w hiszpańskich krainach Katalonii czy Andaluzji, których mieszkańcy w najmniejszym nawet stopniu nie są skłonni dopasować się do życzeń przyjezdnych. Nie znalazłem szczerej obojętności Liguryjczyków, którzy serwują prostotę tak turystom, jak i swoim. Nie doświadczyłem słoweńskiej dumy, ani radości mieszkańców Południowego Tyrolu. Nie sądzę też, żebym w Bratysławie doświadczył tradycji słowackiej.

Bratysława stara się być bardzo europejska i nie wiem, czy wychodzi jej to na dobre. Być może gospodarczo. Ceny w lokalach są europejskie. Sądzę, że odwiedzają je głównie zachodni turyści, którzy są w stanie zapłacić wygórowane kwoty. Nie sądzę jednak, żeby Słowacy korzystali z tej oferty szczególnie często.

Turysta przychodzi, odchodzi i nie wraca. Pracownicy są najemni. Brak w tym zaangażowania. Brak w tym szczerości i charakteru. Za to oferta jest bogata i solidna. Bywalec europejskich metropolii będzie się czuł jak w domu. W Bratysławie dostanie wszystko to, co mają do zaoferowania wszystkie inne europejskie miasta i do tego w tej samej cenie. Rozumiem zadowolenie piszących swoje blogi podróżników, którzy na swoich listach odhaczają kolejne stolice w kolejnych tygodniach swoich podróży przez standardowy świat. W Bratysławie nie sposób się nudzić. Przynajmniej przez weekend.

Kiedy opuścić Starówkę, oczom ukazuje się inny świat. Ulice starej części Bratysławy wyglądają dużo smutniej niż najbardziej zaniedbane dzielnice Chorzowa czy Bytomia. Witryny lokali gastronomicznych na tych ulicach napawają lękiem. W nowszej części miasta socjalistyczne blokowiska nie różnią się niczym od tych, które znamy z naszych miast, ale przynajmniej są zadbane i przestronne. Nawet nieźle zorganizowane. Za to kwartały oddane współczesnym deweloperom pod budowę nowoczesności, to jakiś kataklizm urbanistyczny. Horyzont przypomina azerskie pola naftowe fotografowane przez Artura Rychlickiego w cyklu "Ziemia obiecana", tyle że zamiast szybów naftowych niebo przesłaniają żurawie stawiające szklane domy wspaniałej, nowoczesnej Bratysławy.

Gdzie się nie ruszyć, standard musi być. Świat się uniformizuje. Indywidualność czy odrębność nie są w modzie. Albo wyrównują nas siły zewnętrzne, wobec czego czujemy bezsilny sprzeciw, albo sami próbujemy dorównać do czegoś, co zdaje nam się lepsze, albo ciekawsze od nas samych, do jakichś wyimaginowanych wartości.

Bratysława wyzwolona spod sił wyrównujących, na własne życzenie stara się teraz dorównać do pragnień importowanych z Zachodu. Jej Starówka jest fasadą przesłaniającą rzeczywistość, wyrazem pragnień i aspiracji, nieprawdopodobną obietnicą i imitacją standardów Europy Zachodniej. To piękna gra pozorów, która skrywa prawdę, maskuje realia i tworzy obraz wyidealizowany.

Piszę o tym wszystkim na blogu o fotografii dlatego, że współczesna fotografia ma z Bratysławą wiele wspólnego. W rękach standardowych mieszkańców standardowych miast jest narzędziem zuniformizowanego wyrazu standardowych pragnień i poglądów, a wyidealizowany obraz świata, który wytwarza jest potężnym narzędziem wzmacniającym postępujący proces ujednolicenia.

Łukasz Cyrus, 2018

Pamiętnik z Bratysławy - Fasada. Esej o standaryzacji sceny fotograficznej. Fotografia odklejona. Łukasz Cyrus, 2018.
"Fasada". fot. Łukasz Cyrus, 2018.