O portrecie i fotografii odklejonej
Jurajska wiosna, 2014. fot. Łukasz Cyrus |
Przez wiele lat starałem się pojąć, czym tak naprawdę jest portret fotograficzny. Jak należy go wykonać i co taki portret powinien wyrażać.
Strawiłem na to wiele lat i w końcu portret porzuciłem. Uznałem, że fotografia nie nadaje się do portretu.
U podstaw moich rozważań leżała prawda. Jakakolwiek. Obiektywna bądź subiektywna prawda o portretowanym.
Jeśli prawda obiektywna istnieje, to jak ją wydobyć? Jeśli celem ma być prawda subiektywna - w rzeczywistości wyobrażenie fotografującego o fotografowanym, bądź fotografowanego o sobie samym - to jak tę prawdę w portret wpisać? Jak sprawić, by oglądający - zarówno widz przypadkowy, jak i sam portretowany - w tę prawdę uwierzyli? W końcu, jak powstrzymać ich przed wyczytywaniem ze zdjęcia prawd swoich?
To istne zapasy. Starcie sił prymarnych pozostających poza kontrolą umysłu, bo rozgrywających się w podświadomości. Czy jedno zdjęcie może podołać tym wszystkim wymaganiom?
Spoglądając na wielowiekową historię malarstwa odnoszę wrażenie, że malarz ma łatwiej. Wmaluje w portretowanego tylko te cechy, które powinny zostać wmalowane, przez co odczyt obrazu będzie po wsze czasy sterowany.
Oczywiście decyzja o tym, które cechy należy portretowanemu nadać i kto ma o tym decydować zmieniała się na przestrzeni wieków, ale jedno zawsze pozostanie niezmienne - elementy niepożądane nie znajdą się na obrazie.
W historii malarstwa europejskiego, malarz początkowo nie miał prawa decydować o tym, jakie cechy nadać portretowanemu - był raczej wykonawcą zlecenia, służącemu utrwaleniu wizerunku, cech charakteru czy atrybutów władzy w ogólnej świadomości społecznej.
Myślę, że podobną funkcję pełni dziś wszechobecne na Instagramie selfie, gdzie zamawiający usługę i jej wykonawca to ta sama osoba. Zamawiający wie, jakie cechy pragnie podkreślić, zaś wykonawca wie, jak zamawiającemu schlebić. O poziomie artystycznym takiej pracy zadecyduje stopień wyrafinowania zamawiającego, a subiektywna prawda - czyli wyobrażenie portretowanego o sobie samym zostanie skutecznie przekazana, kiedy wykonawca wykaże się wystarczającą zręcznością, by nie naprowadzać odbiorcę na fałszywe tropy.
Wróćmy do historii. Z czasem malarze zaczęli zdobywać w społeczeństwie uprzywilejowaną pozycję - status celebryty - zaś zamawiającymi stali się, poza władcami, również zamożni mieszczanie. Sytuacja ta, wytworzyła trwające po dziś dzień popyt i podaż. Napędzani próżnością i ciekawością zamawiający uwieczniali swoje wizerunki, cechy i atrybuty dając pole uznanemu artyście do wpisania w obraz autorskiej interpretacji portretowanych. Sytuacja ta mogła dawać artyście zarówno powód do samozadowolenia, jak i przysporzyć bólu głowy, kiedy subiektywna prawda portretującego i portretowanego nie szły w parze.
Układ ten do złudzenia przypomina układ fotograf-model, gdzie zamawiający wybiera sobie wykonawcę zlecenia na podstawie jego wcześniejszych dokonań popartych obrazkami udostępnionymi w internecie. Zamawiająca osoba autorytarnie decyduje - ten oto fotograf jest godny uwiecznienia mojego wizerunku. Niestety, w przypadku portretu fotograficznego sytuacja znacząco się komplikuje. Łatwość i szybkość wykonania, czy wierność reprodukcji - cechy charakterystyczne dla fotografii - działają przeciw fotografującemu. Detale, które są i bywają przeoczone, wymykają się spod kontroli dodając nowych, nieplanowanych znaczeń. "Gęby" - wizualizacje wyobrażeń o sobie samym - serwowane przez fotografowanych nie muszą stać w zgodzie z wyobrażeniami fotografującego. Zaś wierność reprodukcji może ujawniać powierzchowne cechy fotografowanego, o których ten wolałby zapomnieć, w efekcie czego będzie wymagał od fotografującego dokonania zabiegów na fotografii, z którymi artysta może nie umieć się zgodzić.
Czasy nowoczesne dały artyście (malarzowi, fotografowi) pozycję pana i władcy, który robi co, i jak mu się podoba, a który powtarzając za Witkacym, wielkodusznie stwierdza, że zamawiający ma prawo portretu nie odebrać, ale zapłata się należy. Na pierwszy rzut oka widać, że sytuacja ma duży potencjał rodzenia konfliktów.
Kiedy czasy, narzędzia, relacje się komplikują, a wyobrażenia i oczekiwania stają przeciw sobie, to gdzie jest miejsce na poszukiwaną przeze mnie prawdę? Czy za pomocą jednego trzaśnięcia migawki można połączyć wszystkie te sprzeczności w jeden obraz? Cóż za hydra powstałaby wówczas?!
Czyż nie lepiej porzucić płonne nadzieje, zrezygnować z fotografii i zwyczajnie napisać:
"Ten wysoki, szczupły, długowłosy mężczyzna o zakrzywionym nosie, w średnim wieku to Łukasz Cyrus - nauczyciel języka angielskiego i miłośnik fotografii, który z upodobaniem oddaje się udrękom wspinaczki skałkowej i górskiej, by zmierzyć się z własnymi słabościami."
Cechy fizyczne, intelektualne i osobowości zarysowane są w sposób wystarczający, aby każdy czytający przy użyciu swojej wyobraźni zbudował sobie wystarczający obraz pozstaci.
Czemu ma służyć wierne oddanie szczegółów wyglądu zewnętrznego, kiedy ten w najmniejszym stopniu nie zdradza tego, co dzieje się w mojej głowie, a ponadto ulega szybkim i radykalnym zmianom w czasie i przestrzeni?
Przedstawiłem swój punkt widzenia na sprawę podczas spotkania przy herbacie i fotografii zorganizowanego przez Krzysztofa Szlapę i Kamila Myszkowskiego w Galerii Katowice przy ZPAF okręg śląski.
W oczach swoich rozmówców (licznie zgromadzonych) dostrzegłem niepewność, wątpliwość, czasem brak akceptacji, zaś w niektórych wypowiedziach pobrzmiewało echo niebezpiecznej tezy, że w kontekście fotografii prawda o wizerunku równa się prawdzie.
Szczęśliwie dla mnie i mojego punktu widzenia, były również głosy poparcia.
Łatwo dało się zauważyć, że opinie na temat portretu fotograficznego są mocno podzielone, a stopień akceptacji dla różnorodności jego form duży.
Czy zatem rozważania R.Barhesa o portrecie były niepotrzebne? Nie sądzę. Nie sądzę też, żeby były ostateczne (choć może teraz brzmieć to tak, jakbym przeczył sam sobie). Konfrontacja poglądów prowadzi do poszerzenia horyzontów, do rozwoju myśli.
Być może fotografia jest narzędziem tak wszechstronnym, że może służyć wszelkiej formie sztuki, bez żadnych ograniczeń.
Ja zaś myślę, po wczorajszych rozmowach i zważywszy na szczególne cechy fotografii, że jestem gotów sformułować podstawowy zamysł odklejonej fotografii portretowej.
Portretowa fotografia odklejona służyć będzie tworzeniu śladów przywołujących wspomnienia o ludziach. Wspomnienia zaś istnieją gdzieś w przestrzeni pomiędzy faktami, a nie-faktami. Ślad przywoła wspomnienie, a wyobraźnia dokona reszty.
Reguły, zasady? Nie będzie reguł i zasad. Tak jak człowiek może pozostawić po sobie ślad w dowolnej postaci, tak fotografia odklejona ten ślad swobodnie zapisze.
Dadaizm? Niech będzie.
Mniej więcej 35 lat temu podczas wakacji letnich w Pobierowie, tata wręczył mi dalmierzową Werrę z obiektywem Tessar 50mm i załadowanym slajdem, żebym mógł sportretować brata i kolegów stojących pod ścianą domu, w którym mieszkaliśmy. Nie wiedziałem, które ramki w wizjerze pokazują pole widzenia obiektywu 50mm, w efekcie wszyscy sportretowani zostali sprawiedliwie pozbawieni głów. Na zdjęciu, niczym sztachety w płocie stoją brat z kolegami bez głów. Po dziś dzień wiem który to który. Ślad pozostał, fakty mieszają się z nie-faktami, wyobraźnia przywołuje wspomnienie beztroski, rodziny, przyjaźni.